Wojna wybuchła w dzień urodzin jej córki - uciekły do Polski HD
Około 150 osób znalazło schronienie w ośrodku dla uchodźców, który działa w Mickiewiczowskim Centrum Turystycznym w Żerkowie. - Moja młodsza córka ma 5 lat. Jak zaczęła się wojna, to akurat były jej urodzinki. Wszystko było naszykowane, cukierki do przedszkola, sukienka i rano… - opowiada Julia Jakowluk z Ukrainy Dzieci bawią się na siłowni. Przekrzykują. Biegają. Uśmiechają. Z uwagą na maluchy spoglądają matki lub babcie. Kobiety gromadzą się przed budynkami. Rozmawiają. Wiele osób dzwoni do bliskich, którzy pozostali w kraju ogarniętym wojną. Uśmiechają się do życzliwe Bardzo serdecznie reagują na widok dyrektora MCT. Machają do Jacka Maciejewskiego. - Witam - krzyczy jedna z młodych kobiet. Przychodzą do niego ze swoimi kłopotami. Jest problem w porozumieniu się. Ale swoje wypowiedzi nagrywają do translatora, po czym pokazują dyrektorowi, aby odczytał przetłumaczony tekst. Odczuje i stara się pomagać. Jednocześnie chwali uchodźczynie, że szybko wchodzą w rytm dnia. Robią pranie. Segregują rzeczy, które przekazali dla nich ludzie dobrej woli. Z kolei uchodźcy nie mogą wyjść z podziwu, że to dla nich przygotowano pokoje hotelowe, dużo jedzenia, odzieży oraz zabawek dla dzieci. Uchodźcy z ośrodka w Żerkowie: „Jestem wdzięczna całej Polsce, ludziom, którzy pomagają” Julia Jakowluk do Żerkowa przyjechała kilka godzin temu, z dwójką dzieci w wieku 5 i 6 lat. Jest jedną z niewielu osób, która zna język polski. Jest nauczycielką i tłumaczką. Na Ukrainie prowadziła szkołę językową. Przed wojną uciekła z Wołynia. - To było straszne, jak się zaczęło. Obudziliśmy się, jak coś wybuchło. Wyły syreny. Musieliśmy uciekać. Moja młodsza córka ma 5 lat. Jak zaczęła się wojna, to akurat były jej urodzinki. Wszystko było naszykowane, cukierki do przedszkola, sukienka i rano… - opowiada. - Są ludzie, którzy zostali w Kijowie, Charkowie i nie mogą wyjechać. Nam na szczęście udało się wyjechać. Po pięciu dniach wojny podstawiono nam autobusy z Ukrainy - cieszy się. Długo nie czekali na granicy. - Od razu dostaliśmy ciepłą zupę, czekoladę dla dzieci, namiot. Nawet walizy pomagali nam ciągnąć. Wszystko nam dali. Koledzy przywieźli mnie do tego ośrodka i cieszę się, że tutaj jestem - zaznacza. - Jestem wdzięczna całej Polsce, ludziom, którzy pomagają. Warunki są fantastyczne. Mam nadzieję, że szybko to się skończy - zawiesza na chwilę głos. Cały czas drży o los swoich bliskich: mamy, babci i brata, którzy pozostali w kraju objętym wojną. - Rodzina i przyjaciele są w wojsku, walczą w obronie Kijowa i różnych miast. Dzwonimy codziennie i modlimy się, żeby ktoś odebrał. Jeżeli ktoś długo nie odbiera telefonu, to modlimy się, aby ta osoba przeżyła. Jest kolejny dzień, a my mówimy: „Dzięki Bogu przeżyliśmy kolejny dzień” - relacjonuje. Kilka razy dziennie telefonuje do bliskich, którzy pozostali na Ukrainie. Nieustanie śledzi wiadomości w internecie. Uchodźcy z ośrodka w Żerkowie: „Na granicy mogłyśmy zabrać tylko rzeczy dla niemowląt”